środa, 28 grudnia 2016

Ile modlitwy za kapłanów? Nigdy za mało...

Szkic tekstu sprzed 4 lat. Sporo czasu upłynęło od tamtego czasu. Mam wielką ochotę, może pokusę, aby tutaj wrócić... Niech się dzieje wola nieba! :)

Zainspirowało mnie dzisiejsze kazanie, wygłoszone przez diakona. Opowiedział w nim, że po zeszłorocznej Niedzieli Powołań, kiedy wychodził z kościoła zaczepił go starszy mężczyzna i zaczął wylewać na niego swoje żale na księży - że ten to, a tamten co innego... Młody kleryk (wtedy jeszcze nie diakon), jak sam powiedział, nie dał się sprowokować, tylko zapytał ile ten pan modli się za kapłanów? I tutaj pada w kazaniu sloganowe już dla mnie: Takich kapłanów macie, jakich sobie wymodliliście.

Pierwsza myśl - modlitwy za kapłanów nigdy dość (zresztą - modlitwy nigdy nie jest w nadmiarze). Istnieje wiele grup, wspólnot, osób, podejmujących się takiego zobowiązania,  w tej ściśle określonej intencji. Myślę sobie jednak, że owo stwierdzenie, które padło z ust dzisiaj owego diakona, jest (chyba - takie odnoszę wrażenie) nieco nadużywane.

Druga myśl - młody kleryk, który już szafuje takimi stwierdzeniami, w dodatku do starszego od siebie mężczyzny? Hm... Trochę mnie to zastanowiło.

Trzecia myśl - modlitwy za kapłanów trochę jest. 1. czwartki miesiąca, niemal w każdej modlitwie wiernych jest jedno wezwanie za duchowieństwo, Margaretki itd.

Czwarta myśl, związana z trzecią - może rzeczywiście za mało?

I myśl piąta - adopcja kapłanów. Czy można adoptować ojca?

Zatem módlmy się za kapłanów - o to, co jest im najbardziej potrzebne.


piątek, 17 lutego 2012

Ewangelia VII niedzieli zwykłej (17 lutego 2012 r).

Gdy po pewnym czasie Jezus wrócił do Kafarnaum, posłyszeli, że jest w domu. Zebrało się tyle ludzi, że nawet przed drzwiami nie było miejsca, a On głosił im naukę. Wtem przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy. A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w sercach swoich: Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga? Jezus poznał zaraz w swym duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: Czemu nurtują te myśli w waszych sercach? Cóż jest łatwiej: powiedzieć do paralityka: Odpuszczają ci się twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań, weź swoje łoże i chodź? Otóż, żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów - rzekł do paralityka: Mówię ci: Wstań, weź swoje łoże i idź do domu! On wstał, wziął zaraz swoje łoże i wyszedł na oczach wszystkich. Zdumieli się wszyscy i wielbili Boga mówiąc: Jeszcze nigdy nie widzieliśmy czegoś podobnego.(Mk 2,1-12)


W najbliższą niedzielę usłyszymy w naszych kościołach dobrze już znaną historię. Cały czas, rozważając Pismo Święte, staram się przeżywać to, co czytam (słyszę!). Obciążony wieloma interpretacjami, "powszechnością" i obyciem z PŚ, nie jest to łatwe - trudno uwolnić się od pewnych konwenansów... Mimo to trzeba próbować, skoro Słowo Boże jest żywe, uniwersalne i ponadczasowe.


Podobnie rzecz się ma z fragmentem z Ewangelii św. Marka. Wiara tych, którzy przynieśli paralityka, odpuszcza jego grzechy. Nie ma tu mowy o uzdrowieniu fizycznym, co następuje nieco później. Oczyszczona zostaje dusza chorego, uwolniono go od tego, czego nie widać. Dopiero później następuje uzdrowienie z paraliżu i "chory" może już wstać, wziąć łoże i odejść w pokoju. 


W jakie osłupienie musiał wprawić Jezus wszystkich zebranych? Na oczach ich wszystkich dokonało się coś, czego normalnie, pewnie nawet współcześnie, nie da się wytłumaczyć. Jednak, przynajmniej tak mnie się wydaje, sedno sprawy rozegrało się kilka słów wcześniej - owe odpuszczenie grzechu! Tego ludzie nie zobaczyli, a uczeni w Piśmie w dodatku nie dowierzali... 


Tego, co Jezus dokonuje normalnie nie widać. Potrzeba czegoś więcej - tutaj nie ma mickiewiczowskiego oka i szkiełka, tego czegoś się tym nie zbada... 
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.

Ponownie staje przede mną świdrujące pasterza Andrzeja pytanie o wiarę, gdyż Jezus, widząc ich wiarę. Wiarę! Trza wierzyć.

sobota, 11 lutego 2012

Ewangelia VI niedzieli zwykłej (12 lutego 2012r.)

Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.(Mk 1,40-45)

Fragment powszechnie znany, słyszeliśmy go już nie raz. Jednak mimo to, zachwyca mnie postawa owego trędowatego. Czym była ta choroba dla Żyda, nie trzeba chyba przypominać. Mówi o tym pierwsze czytanie z Księgi Kapłańskiej - w skrócie: chorzy na trąd byli odizolowani od reszty społeczeństwa, uważano ich za nieczystych. Taki "nieczysty" przychodzi do Jezusa i prosi o oczyszczenie, gdyż nie chce być napiętnowany, wytykany palcami, bo... chce normalnie żyć. Tak przynajmniej uważam, gdybym był na jego miejscu, najbardziej chciałbym normalności.

Jezus Go uzdrawia - przy czym znamienna jest wymiana zdań między panami. Chcesz? Chcę... Moja wola wolą Twą! Trędowaty wpisał się w wolę Boga, spotkali się w tym samym punkcie i stał się cud.
Dlaczego jednak Jezus zabrania mówić mu, że to dzięki Niemu? Czy Jezus był, ot przepraszam za sformułowanie, ale jakoś tak mi się nasunęło, tak naiwny, aby być przekonanym, że uzdrowiony nie powie, co stało się naprawdę? Przecież ten człowiek kipiał ze szczęścia. Od dawien dawna mógł zażyć... życia, normalnego życia! Nie był już wytykany, nie musiał chodzić i wołać, że jest nieczysty! To, co zrobił, w moim mniemaniu, było czymś normalnym - ogłosił dobro całemu światu!

Ewangelista nie podaje czy ex-trędowaty poszedł złożyć ofiarę Bogu. Wierzę, że tak uczynił, że wypełnił to, co przykazał mu Jezus, a po drodze rozgłaszał wszem i wobec o tym, co się wydarzyło w jego życiu. Wierzę w prostotę tego uzdrowionego - bo na świecie są dobrzy ludzie, prostoduszni, którzy za okazane im dobro chcą się odwdzięczyć tak, jak potrafią najlepiej.

A Bóg? Jezus schodzi z pierwszego planu... Czeka w ustronnym miejscu, na pustyni, gdzie sucho, duszno, pełno kurzu. Cierpliwie czeka, aż przyjdę, aż przyjdziemy zapytać: Boże chcesz mojej miłości? Co odpowie Bóg... ? ;)